sobota, 13 czerwca 2015

6.

Dawno mnie tu nie było...

Niezmącona tafla prawdy


Miasto było zatłoczone i duszne. Spowite delikatnym mrokiem, sprawiało wrażenie śpiącego, lekko zmęczonego gwarem całego dnia. Ludzie śpiesznym krokiem przemierzali ulice, zagubieni w sobie, przymykali lekko powieki i odpływali w bezpieczne meandry swojej ospałej świadomości.
Jedną z ulic tego miasta szła pozornie zwyczajna dziewczyna. Miała na imię Monika. Ostrożnie stawiała każdy krok nieświadoma, że już niedługo przeżyje coś, co w jej życiu będzie miało rangę mistycznego objawienia.
Wszystko zaczęło się od niebieskookiej blondynki z mocno wytuszowanymi rzęsami, zwierzającej się ze swojego intymnego problemu…
- No i widzisz ja strasznie się bałam, że on mnie zostawi, a nam przecież tak na sobie zależy. – pociągnęła nosem i kontynuowała swoje wywody – Ja naprawdę nie wiedziałam co mam zrobić z tą sytuacją i podjęłam najgłupszą możliwą decyzję. Jak myślisz, czy to będzie miało wpływ na to co będzie dalej? A jeśli on mnie rzuci?? – zapytała samą siebie zszokowana – O Boże co ja wtedy zrobię?! – zapłakała. 
Przez następne pięć minut na przemian smarkała i opowiadała o tym jak im ze sobą dobrze i jak bardzo go kocha. Siedząca obok Monika, słuchała tego wszystkiego z minimalnym zainteresowaniem. Wydawała z siebie tylko pomruki mówiące, że jeszcze jej słucha. Była nadzwyczajnie spokojna i opanowana. Na przystanek podjechał autobus blondynki, a ona mówiąc z prędkością karabinu maszynowego, uściskała swoją słuchaczkę, wysmarkała nos, pozbyła się tuszu z policzków, poprawiła różową miniówkę, a następnie tanecznym krokiem weszła do pojazdu. Monika zastanowiła się czy to możliwe by blondynka przeteleportowała się w idealnym stanie do autobusu. Niemożliwym jest zrobić tyle rzeczy naraz, bez czasowego wspomagacza.
Następną osobą, której musiała słuchać, była starsza kobieta z otyłym wnukiem. Przez całe pięć minut czekania na autobus narzekała na niewychowaną młodzież, na ich buntowanie się przeciwko wszystkiemu, próżność, brak gustu (tu wyśmiała obcisły strój przechodzącej obok pulchnej dziewczyny). Po każdym głębszym oddechu potwierdzającym błąd w wychowaniu młodych ludzi podawała wnuczkowi kolejnego cukierka. 
Trzecia osobą był postawny pan w garniturze. Flirtował przez telefon z jakąś kobietą. Mówił o tym co zrobi jej, gdy się dziś zobaczą. Wychwalał jej wdzięki rubasznymi tekstami, po czym rozłączył się. Po kilku minutach znowu zadzwonił. Tym razem ton jego głosu bardzo się zmienił. Powiedział, że się spóźni, bo bezlitosny szef dołożył mu jeszcze roboty. No i, że na obiad poprosi schabowego. 
Po tych słowach Monika wstała i szybkim krokiem oddaliła się od przystanku. Zdała sobie sprawę, że kolejnej takiej rozmowy nie wytrzyma i prędzej rzuci się pod nadjeżdżający samochód. 
Skręciła w małe osiedle i nagle doznała dziwnego uczucia, że już kiedyś tu była. Gdy zza zakrętu wyjechał duży czarny samochód, zdała sobie sprawę, że to tutaj po raz ostatni widziała swego ojca. Wsiadł do identycznego samochodu jak ten, który właśnie się przy niej zatrzymał. Jej ojciec wsiadł do takiego auta i już nigdy więcej nie wrócił. Dziewczyna odwróciła się zaniepokojona i nieco szybszym krokiem, zaczęła iść w stronę przystanku, gdy nagle czyjeś silne ręce pochwyciły ją w pasie i uniosły do góry. W następnej chwili patrzyła na świat przewieszona przez ramię wysokiego, ciemnoskórego mężczyzny. Nie zdążyła nawet krzyknąć. Wszystko to stało się tak szybko. W następnej chwili leżała w samochodzie, a ciężkie drzwi, odizolowały ją od bezpiecznego świata. 

- Mamo, a co jeśli pewnego dnia, obudzę się, ale nie będę mogła wstać z łóżka? – zapytała mała dziewczynka bawiąc się makaronem ze spaghetti i przebierając krótkimi nóżkami pod stołem.
- Wtedy nie pójdziesz do szkoły. – odpowiedziała jej rodzicielka zajęta szorowaniem garnka i zmęczona niekończącymi się pytaniami córki.
- Mamo, mamo, ale jeśli obudzę się, otworzę oczy, ale tak naprawdę będę widziała jak śpię. No, że sufit będzie takim wielkim lusterkiem i ja będę się obserwować. Co wtedy mamo?
- Wtedy to ja cię obudzę kochanie – uśmiechnęła się do dziewczynki.
- A jeśli mamo…
- Skończ jeść i idź odrobić lekcje. Jak wróci tata to jemu będzie zadawać takie pytania. 
- Tata nie wróci mamusiu. – powiedziała z powagą tak ogromną, na jaką stać tylko siedmioletnie dziecko. 
Matka przerwała mycie i spojrzała gniewnie na dziecko, które speszone odwróciło wzrok i dokończyło posiłek. 
Dziewczynka poszła do swojego pokoju. Usiadła przy oknie i patrzyła na ulicę. Od teraz będzie sama z matką. Wiedziała, że jej tato nie wróci, ponieważ, gdy ją odprowadzał do szkoły, wsiadł do dużego czarnego auta. Gdy to robił, ona chwyciła go za rękę i zapytała czy może jechać z nim.
- Nigdy tego nie rób. – wyszeptał jej ojciec, a następnie wsiadł i odjechał.
Wiedziała, że więcej go nie zobaczy.

Dziewczyna przez cały czas leżała na tylnym siedzeniu. Miała skrępowane ręce i nogi, a usta zaklejone taśmą. „Nie wsiadłam do tego auta.” – pomyślała „Zostałam do niego wrzucona. To co innego.” 
Od zawsze była dzieckiem, któremu nie towarzyszyło uczucie strachu. Po stracie ojca zamieniło się ono w chłodną obojętność. Cokolwiek się działo, nie bała się. Wtedy do jej umysłu wkradło się nieśmiałe wspomnienie, pewnego pamiętnego dnia. Dnia, w którym wszelkie bariery i mury runęły, obnażając prawdziwy lęk. 

Monika była jedną ze zwiedzających osób, stłoczonych wkoło eksponatu Muzeum Sztuki Nowoczesnej.
- To jest tak nowoczesne, że nawet nie wiem co to jest. – szepnęła do siebie.
Patrzyła na obraz jak zahipnotyzowana. Miała wrażenie, że wszystkie zmysły ją oszukują, zamieniają się miejscami, całkowicie zaburzając postrzeganie rzeczywistości. Że to co widzi, nie zgrywa się z tym co słyszy. Cały świat nabrał innych, ostrzejszych kolorów, jej serce zaczęło szybciej bić.
Widziała małą postać. Potwornie zagubioną w ogromnym świecie. Małą dziewczynkę, która chciała być dorosła, ale nie potrafiła sobie poradzić ze strachem. W rzeczywistości bała się go. Bała się samej świadomości, że coś mogłoby ją przestraszyć. Zaburzyć normalność, która była jej podporą. Widziała siebie w każdym momencie życia. Kogoś kto chciał, ale nie wiedział jak i czego. 
Otoczona zapachem obrazu, odwróciła się przerażona. Jej serce biło tak szybko, jakby za chwilę miało wyskoczyć z piersi. Nie była w stanie opanować drżenia rąk i łez cieknących po policzkach. Jej oddech dopiero po kilku minutach uporczywego stania w miejscu i patrzenia w podłogę delikatnie się unormował. Odwróciła się plecami do obrazu, nie odważyła się spojrzeć jeszcze raz. Zauważyła, że obok niej stoi mężczyzna, który najprawdopodobniej przeżywa to samo co ona przed chwilą.
- Co to w ogóle jest? – zapytał nieznajomy.
- To to, czym jesteśmy. – powiedziała roztrzęsiona, po czym wyszła z muzeum. 

Samochód zatrzymał się. Te same ręce, które ją do niego wrzuciły i związały teraz ją wyciągnęły i uwolniły z więzów. Zanim się zorientowała, samochodu już nie było. Rozejrzała się dookoła i zauważyła, że stoi przed szarym budynkiem z czarnymi drzwiami, na których widniał niebieski napis „ZAPRASZAMY dopiero tu poznasz samego siebie”. Wzruszyła ramionami i weszła do budynku. Wtedy jej oczom ukazało się ogromne pomieszczenie, w którym stało mnóstwo ludzi. Wyglądali jakby na kogoś czekali. Problem w tym, ze panowała tam cisza. Cisza jakiej nigdy w życiu nie słyszała. Tak wszechogarniająca i przytłaczająca, że potrafiła kłuć w uszy. 
Zaczęła się przedzierać przez tłum ludzi, a jej oczom ukazał się obraz. Ten sam, który kiedyś sprawił, że ogarnął ją strach tak ogromny, że cały świat mimo swojego ogromu, przestał istnieć. Szybko odwróciła wzrok i popatrzyła na ludzi skupionych wokół eksponatu. Każdy wpatrzony w przedmiot, zdawał się jej nie widzieć. Na ich twarzach malowała się błogość, wyraz nieograniczonego szczęścia i podziwu. Tak jakby każdy z nich miał możliwość obcować z Bogiem, lub poznać sekret, o którym śnią miliony. A przecież, każdy z nich widział tam…
- Siebie?? – zapytała zdziwiona. Odwróciła się i spojrzała.
Znów ujrzała godne pożałowania dziecko. Istotę przeklętą przez wszystkich i znienawidzoną przez nią samą. Dziewczynka zaczęła płakać i dławić się swoją beznadziejnością. Upadła na kolana i krzyczała. Jej wrzask, poniósł się echem po głowie Moniki, sprawiając, że zaczęła drżeć. Odwróciła głowę i przez łzy ujrzała swojego ojca. Patrzył na obraz szczęśliwy, a ona jeszcze nigdy nie widziała w jego oczach takiego spokoju. Westchnęła bezradnie i otarła łzy. Potem spojrzała na nędzną dziewczynkę i wszystko zrozumiała. 
- Przecież ja taka nie jestem… - wyszeptała i zniszczyła kopniakiem przedmiot. 


czwartek, 8 stycznia 2015

5.

Ostatnie wydarzenia sprawiły, że nawet zachciało mi się pisać. Mam z tym spore problemy w ostatnim czasie.
 To jest krótkie i nie wnosi nic nowego. Niemniej jednak to jedna z niewielu rzeczy, którą dokończyłam. Zazwyczaj coś zaczynam i nie daję rady doprowadzić tego do końca.
To taki mój osobisty, malusieńki sukces. Oby zwiastun czegoś lepszego.
Dedykuję to przede wszystkim Sillie. Nie potrafię wyjaśnić słowami tego jak bardzo jestem wdzięczna za Twoje wsparcie. Nawet jeśli robisz to nieświadomie. Okazujesz zainteresowanie, dziękuję Ci za to.
Zmorze, riot, Patce, Pawłowi.


Droga była prosta i gładka. Lekki wiatr czesał moje włosy. Wyjęłam telefon i sprawdziłam godzinę. Miał jeszcze piętnaście minut. Ja jak zwykle pojawiłam się wcześniej.
Zaczęłam czuć pewien rodzaj ciepła, zarezerwowany tylko dla niego. Uśmiech rozjaśniał mi twarz. Było inaczej, wreszcie się zobaczymy.
       Wciąż szłam przez miasto, a do miejsca spotkania zostało mi kilka przecznic. Trochę poskręcałam, pozmieniałam kurs. Niesiona radością zaczęłam biec. Był przecież tak blisko.
Wreszcie znalazłam się tam gdzie chciałam. Dokładnie ten park, ta sama ławka.
       Siedziałam uśmiechnięta, przebierałam dziko nogami, a potem usłyszałam telefon. Zobaczyłam jego imię i aż zapiszczałam w duchu.
- Jak tam, dojeżdżasz?? – zapytałam szczęśliwa.
- Sorry mała nie uda mi się dotrzeć. Nawet na jutro nie mogę tego przenieść, mam zapakowany cały tydzień. Przepraszam cię za problem. -
- No co ty. Żaden problem. Pracuj spokojnie – wymusiłam uśmiech i spokojny ton.
- Jesteś pewna? Bo może mogłabyś przyjechać do mnie? -
- Nieee. – przeciągnęłam – Umówimy się kiedy indziej. Trzymaj się – rozłączyłam się.
Ukryłam twarz w dłoniach i roześmiałam się głośno. Głupia mała dziewczynka czeka na swojego księcia. Taka naiwna. Nic nie rozumiejąca.
       Zanim się rozpłakałam, ruszyłam biegiem do najbliższego baru. Nieistotne jakiego. Byleby nie myśleć o swojej głupocie.
Pierwszy drink był gorzki i piekł w gardło. Po następnym zaczęłam się śmiać do barmana. Po trzecim wstałam chwiejnie ze stołka i zaczęłam tańczyć.
Stroboskopy migały. Obejmowały mnie obce ręce. Być może chłopaka, albo dziewczyny. Było mi obojętne w czyim łóżku skończę.
Ja chciałam go tylko zobaczyć.
Rozpaczliwie pragnęłam by rozgonił demony nie pozwalające mi spać.
Czyjeś ręce dotykają moich pośladków. Piersi, szyi, pośladków, piersi, piersi.
To jakiś obcy facet. Patrzę mu w oczy i całkowicie się poddaję.

- No cześć mała! Nie zginęłaś sama w wielkim świecie? – pyta rozbawiony. Po miesiącu nie odzywania się.
- No co ty – mówię cicho. – Daję radę. Chcesz się umówić? -
- No przecież po to dzwonię. – czuję że się uśmiechnął. On lubi głupiutkie i naiwne. Mogą go rozbawić. – Co powiesz na jutro, tam gdzie wcześniej? -
- Jesteś pewien że się urwiesz? -
- Dla ciebie ucieknę nawet z roboty mała. Do zobaczenia. – rozłączył się.
I znowu ta radość. Ciepło wokół serca. Tylko tym razem znacznie mniejsze i wymuszone.
       Znowu odwołał spotkanie. Jednak nawet z pracy nie mógł się dla mnie wyrwać. Postanowiłam pójść do domu. Spakowałam się, a resztę pieniędzy wydałam na bilet autobusowy.
Każda księżniczka musi kiedyś wyrosnąć ze swoich marzeń i zacząć samemu poskramiać swoje demony.


niedziela, 28 września 2014

4.

Witam kochane dziewczyny. Coś się narodziło, troszkę podrosło. Chciałabym się podzielić, ponieważ to dla mnie ważne.
Życzę miłej lektury :**

Muzyka: Taniec Eleny
Ze szczerymi podziękowaniami dla Kasi, dzięki której odkryłam ten utwór. 

Był lipiec. Dokładnie 4 lipca, piątek.
Wakacje dopiero się rozpoczęły. 
Stałam na dworcu mała, krucha i załamana. Deszcz niespiesznie moczył moje rozpuszczone brązowe włosy, teraz już potargane i lekko skołtunione od jego zachłannych dłoni. Letnie krople, powoli spływały po moich ramionach, po niewielkim dekolcie, nagich nogach i moczyły szmaciane trampki.
Był piątek, koniec tygodnia. 
       Na pół roku, miałam zamienić się w twardą, samodzielną dziewczynę. Aż zachciało mi się śmiać z tego jak bardzo absurdalna była to sytuacja. 
Przez chwilę patrzyłam, jak wsiada w autobus i zajmuje pierwsze lepsze miejsce od okna. Spogląda na najbliższą rodzinę, stojącą przy ulicy, blisko niego. Uśmiecha się blado i salutuje z rozmachem. 
A potem spogląda na mnie. 
W jego spojrzeniu widzę to, co sama czuję. Ból, bezsilność, tęsknotę, miłość, pożądanie i strach. Tyle uczuć w jego jednym spojrzeniu. Delikatnie się uśmiecha i macha mi na pożegnanie. 

Poczułam jak deszcz miesza mi się z łzami. Nie mogliśmy nic zrobić. Tak po prostu musiało być.
Był piątek, początek lipca. On odjechał.
       Przez pierwszych kilka tygodni nie mogłam się przyzwyczaić do samotności. Braku jego krzywego uśmiechu. Niebieskich oczu, zaraz po przebudzeniu. Jego ramion oplatających mnie przed zaśnięciem. Jego niskiego głosu i tego charakterystycznego, kapryśnego „r”.
Tęskniłam. Nie ma co się z tym kryć. Usychałam z tęsknoty, dusiłam się samotnością i ledwo funkcjonowałam. Nocami wiłam się w łóżku i zasypiałam w spazmach płaczu.
Ale nikt nie mógł o tym wiedzieć, ponieważ obiecałam, że będę silna.
       Oczywiście z czasem, ból zelżał. Ale nigdy na tyle by przestać o nim myśleć. I tak minęło mi pół roku. A potem ktoś do mnie zadzwonił.
Nie mogliśmy nic zrobić. Tak po prostu musiało być.
Ale może zacznę od początku całą tą historię?
Wysłuchaj mnie, proszę.

Miałam chyba 15 lat. Byłam chuda, niska, butna i głupio niepokorna. Popadałam w skrajności. Albo mówiłam za dużo, nie bacząc z kim rozmawiam, albo milczałam niczym niemowa.
Pewnego dnia, starszy brat przyprowadził do naszego dużego domu na obrzeżach swojego kumpla. Był żołnierzem Legii Cudzoziemskiej. Akurat miał urlop i postanowił odwiedzić starych znajomych.
Brat urządził grilla, zapraszając na niego sporo ludzi. Oczywiście wszyscy wiedzieli o nim już dużo wcześniej. Tylko ja, nie interesowałam się tą całą zawiłą sprawą.
Aż do momentu gdy stanął w naszych drzwiach. Potem wszystko się zmieniło.
Miał 23 lata i był wyjątkowo krnąbrnym facetem. Był niegrzeczny. To odpowiednie słowo. Robił różne dziwne rzeczy, o których nikt nie chciał mi opowiedzieć. Wszyscy się cieszyli, że go widzą  i że po prostu żyje.
Był wyjątkowo zdecydowanym i pewnym siebie człowiekiem o nietypowej twardej urodzie. Nie był jakoś nieprzyzwoicie przystojny, był zwykłym facetem. Ale to w jego oczach się zakochałam. Miały kolor chmurnego nieba, a każde jego intensywne spojrzenie, sprawiało że miękły mi kolana.
Byłam przecież taka młoda. Chciałam wierzyć, ufać, spotkać kogoś z kim przeżyję niezapomniane chwile. Żyć tak, by nie żałować ani jednej minuty.
      Jak się później okazało, był osobą, która mogła mi to dać. Rozmawialiśmy dużo o książkach. Była to nasza wspólna pasja. Czasem tematy się nie kończyły, a czasami po prostu milczeliśmy. Wyznawaliśmy zasadę, że jeśli mamy ze sobą o czym rozmawiać, to i będziemy umieli ze sobą milczeć.
Od tamtej pory spotykaliśmy się regularnie. Wszyscy mieliśmy wakacje, byliśmy młodzi, piękni i wolni. Wspólne wypady na miasto, nad jezioro, czy po prostu siedzenie w domu i oglądanie filmów przez cały dzień.
Pewnego dnia, siedzieliśmy sami w pokoju, oglądając jakiś film, którego tytułu nie pamiętam. To nie było istotne, dlatego, że tamtego dnia poczułam czym jest dotyk.
Jego dłoń na moim kolanie. Jego palce muskające delikatnie moją skórę. Wtedy dowiedziałam się czym jest podniecenie.
       Po tym gdy pozwoliłam mu dotykać moich nóg, przyszedł czas na dłonie. Byłam wyjątkowo wstydliwa i niewinna, po raz pierwszy ktoś dotykał mnie w ten sposób. Niby nic, zwykły dotyk, ale nie mogłam spać przez pół nocy.
Przełomem był wyjazd nad jezioro. Wszystko miało wyglądać następująco: mnóstwo picia, dobrej zabawy i spędzanie czasu z najlepszymi ludźmi.
 Tak właśnie było. A już pierwszej nocy ogrzewani ogniskiem i własnymi ciałami, siedzieliśmy wtuleni, a w tle leciał taniec Eleny.
Potem gdy zdążyli wypić cały alkohol i utopić zbyt wiele rzeczy w jeziorze, położył się koło mnie i przytulił. Lewą rękę położył mi płasko na brzuchu, prawa znalazła się pod moim karkiem. Nosem delikatnie wodził po mojej głowie i wdychał zapach przesiąkniętych dymem włosów. Ognisko dogasało, wiatr wiejący od jeziora, kołysał delikatnie drzewa nad nami. On zasnął szybko. A ja przez prawie całą noc, bałam się ruszyć, by go nie zbudzić.
       Następnego dnia znaleźliśmy się na działce jednego z kumpli mojego brata. Było to idealne miejsce do nic nie robienia, picia i odpoczywania. I powolnego poznawania swoich ciał, jak to było w moim i jego przypadku.
Tym razem też spaliśmy ze sobą. W najłagodniejszym i najbardziej niewinnym tych słów znaczeniu.
Pamiętam, że wtedy bolał mnie brzuch. Poprosiłam go by delikatnie mnie po nim pomasował. Do tej pory pamiętam jak cudownie się wtedy czułam. Potem lekko całował mnie po uchu, skroni i policzku, szepcząc jakieś głupie rzeczy. Leżałam obok niego jak kukła, nie wiedziałam co zrobić. Mogłam tylko wtulać się w niego bardziej i czuć jego podniecenie. Wszystko to było nowe, dla mnie wręcz nieprawdopodobne. A my znów zasnęliśmy przytuleni do siebie, nie zwracając uwagi na to co pomyślą o nas inni. To było w końcu osiem lat. Ja byłam gówniarą, a on dorosłym facetem. Z resztą miał niedługo wrócić do Francji. Nie miałam w sobie niczego, za co mógłby mnie pokochać.
       Tak wtedy myślałam. I w pewien pamiętny, znienawidzony przeze mnie piątek, utwierdził mnie w tym przekonaniu.
Siedzieliśmy wtedy na wieży. Najwyższym punkcie w mieście. Stały tam dwa krzesełka, na których siedzieliśmy przytulając się do siebie. Co pewien czas, przestawialiśmy je o kilka kroków, tak by dobrze zobaczyć całą panoramę miasta.
I w pewnym momencie, gdy rozmawialiśmy na temat utrzymywania kontaktu, on powiedział mi, że od początku nie chciał dopuścić do tego co stało się między nami. Że to nie mogło się udać od początku. Że nie chce mi niszczyć życia. Że jestem przecież taka młoda, a on zostawi mnie samą. Wspomniał o tym, że go uratowałam. Że pokazałam mu jak można się znowu cieszyć życiem. Ponoć dałam mu nadzieję i siłę, że tyle dla niego zrobiłam. Że gdyby nie ja i moja dziecięca beztroska, byłoby z nim źle. Miał rację. Byłam młoda i naiwna, myśląc że coś z tego wyjdzie. Tylko, że w tamtym momencie, doskonale zdawałam sobie sprawę z tego, że to co mówi jest prawdą. Bałam się wypowiedzieć to na głos, bo w mojej głowie, wszystko to odciskało na mnie lżejsze piętno.
Tamtego dnia, wylałam więcej łez niż przez ostatnie kilka lat. A on wciąż mówił mi, że mam takie smutne oczy.
Gdy znalazłam się już w domu i gdy wszystko z dnia dzisiejszego do mnie dotarło, padłam bez sił na łóżko i wypłakiwałam wszystkie zasoby łez. Gdy dostałam od niego wiadomość, w której wyraził swoje wątpliwości apropos końca moich nadziei związanych z jego osobą i gdy odpisałam mu, że to niemożliwe bym tak szybko o nim zapomniała, że jestem przecież trochę wrażliwsza. Odpisał mi, że mam rację, że to też go we mnie tak bardzo pociąga. Ta nieskazitelna kruchość jak to się wyraził. W tamtym momencie, moje serce pękło na pół.
       Następnego dnia nas odwiedził. Nie byłam pewna czy zaprosił go brat, czy rodzice, ale po prostu do nas przyjechał. Zorganizowaliśmy małego grilla na tarasie. Ot zwykłe spotkanie. Trochę piwa i żarcia, mnóstwo śmiechu i smętne historie o wojsku. Tak mogło być dla wszystkich, ale nie dla mnie. Ignorował mnie. Zbywał każde moje spojrzenie, wciąż odwracał wzrok, a ja z każdą kolejną chwilą, czułam jakby ktoś spychał mnie w przepaść.
Przed tym gdy wszyscy wynieśli się do spania, udało mi się złapać go na korytarzu. Poprosiłam go by przyszedł do mnie, bo musimy porozmawiać. O dziwo zgodził się od razu.
- Spalę i przyjdę. – powiedział.
Siedziałam w pokoju od kilku minut. Prawie nie słyszałam jak wszedł, zrobił to tak cicho. Usiadł na łóżku, obok mnie. Chwilę milczeliśmy, potem poruszyliśmy jakiś lekki temat. W końcu zapytałam dlaczego mnie ignoruje.
- To nie tak, że cię ignoruję. Ohh po prostu nie umiem inaczej. Albo będę na ciebie leciał tak jak wcześniej, albo ignorował. Nie potrafię tego wyważyć.
W pewien sposób go rozumiałam. Pomimo tego, było mi z tym źle. Czułam się pusta i niepotrzebna, gdy nie poświęcał mi swej uwagi. Wiem, że to głupie i niedojrzałe. Bo zachowywałam się jak mała dziewczynka. Niemniej jednak nie potrafiłam inaczej.
Tym razem też płakałam. Ale już trochę inaczej. Nie płakałam w samotności. Płakałam przytulona do niego i wycierałam łzy w jego koszulkę, a on co chwila mnie rozśmieszał. I nie wiem nawet, w którym momencie światło zgasło. Przez otwarte okno wleciało do pokoju zimne powietrze. Ja przylgnęłam do niego bardziej, on przytulił mnie mocniej. Nagle nasze twarze znalazły się na jednym poziomie. Delikatnie wodził nosem po moim policzku. I w pewnym momencie poczułam jego usta na swoich. Nieśmiały pocałunek, powoli przerodził się w coś głębszego. Poczułam jego język w ustach i ręce wodzące niespiesznie po moich plecach. Moje serce było jak mały, przestraszony ptak. Jakby ktoś miał za chwilę zrobić mi krzywdę. Czułam się tak niesamowicie bezbronna, ale i bezpieczna.
Po chwili przytulił mnie i szepnął:
- Jesteś niesamowita.
Po czym położył się na łóżku, a ja wtuliłam się w niego. Gładził mnie delikatnie po plecach. Minęła chwila, a on już spał. I jak się później okazało, coraz częściej budziliśmy się obok siebie. Nasz kontakt fizyczny, stawał się głębszy, bardziej śmiały. Ale nie od razu przekroczyliśmy istotną granicę. Potrzebna była odległość i tęsknota.
       Czas mijał. Ja podrosłam, skończyłam jedną szkołę, zaczęłam kolejną. On wciąż tkwił w Legii, jeździł na misje, a ja umierałam z tęsknoty i strachu o niego. A nasza relacja stawała się inna. Dojrzalsza i bardziej przyjacielska. Nigdy nie powiedziałam mu, że go kocham. Tak jak on mnie. Nie dlatego, że tego uczucia między nami nie było. Wręcz przeciwnie. My po prostu zdawaliśmy sobie sprawę z tego, że jeśli powiemy to na głos, to będzie to czymś w rodzaju deklaracji.
A byliśmy zbyt głupi i pewni, że może się to źle skończyć, by coś sobie obiecać.
       Jak się później okazało, było to największym błędem mojego życia. To, że w porę nie wyznałam mu miłości.
Żywot żołnierza jest kruchy. A nasza historia tragiczna.
W piątek 4 lipca, widziałam go po raz ostatni.







 

wtorek, 29 kwietnia 2014

3.

Jako, że z "długodystansowcem" mam pewien zastój, a takie coś się narodziło, dzielę się z Wami.
Jeszcze raz gratuluję Neli!! Spełniaj marzenia kochana :**
Dedykuję to Sillie. Dlatego, że jesteś obłędną buntowniczką i robisz coś pomimo! Dziękuję za taką motywującą postawę kwiatuszku <3
No i Daisy - bo tak. jestem uparciuchem. i jest mi z tym bardzo dobrze. :D

Niewielka sala. Ściany pomalowane na zielony i żółty. W środku pomieszczenia, ustawione krzesła w okręgu. Siedzą na nich ludzie w różnym wieku. Lekko przejęci, zgarbieni. Szczupła, około czterdziestoletnia kobieta, z roztrzepanymi lekko przesuszonymi brązowymi włosami zaczyna cicho opowiadać swoją historię:
- Od zawsze byłam niezależna. Silna, dążąca do celu po trupach. Nie obchodziło mnie co na mój temat myślą inni. Chciałam być najlepsza i było mi z tym dobrze. Nie istniały dla mnie ugody, stąpałam twardo po ziemi i deptałam słabszych. Mam na imię Caroline. Depresja. - ostatnie słowo prawie wypluła z obrzydzenia.
Następny jest ciemnoskóry mężczyzna w średnim wieku. Siedzi zgarbiony, lekko się kołysze.
- Kiedyś dla mnie wszystko było dobre. Pracowałem, miałem żonę i dzieci. Ładny domek na obrzeżach miasta, byłem szczęśliwy. Potem wszystko rozmyło się jak zamek z piasku zabierany przez morze. Jestem Jack. Alkoholik. -
Zapada chwila ciszy. Wszyscy czekają aż odezwie się najmłodszy z uczestników spotkania. Wysoki, przystojny, dobrze zbudowany, z wieloma tatuażami na rękach i kruczoczarnymi zmierzwionymi włosami. Mówi cicho, jego głos jest niski, zachrypnięty.
- Nie jestem pewien czy to dobry pomysł, że tu przyszedłem. Czuję się trochę dziwnie, bo niczego u mnie nie zdiagnozowano. Po prostu mam wrażenie, że moje życie to woda, którą trzymam w dłoniach. I choćbym nie wiem co robił, ono po prostu...po prostu ze mnie ucieka. Mam na imię Brian i potrzebuję pomocy.

Park to dobre miejsce na spacer. Ale jako, że chodzę tędy codziennie, niestety spowszedniał mi. Kocham  zieleń i śpiew ptaków, a to chyba jedno z niewielu miejsc w centrum Huntington gdzie mogę ją zobaczyć i usłyszeć. Niestety wszystko co złote, krótko trwa. Powolnym, wręcz zmęczonym krokiem idę koło niewielkiego stawu, w którym pluskają się łabędzie. I wtedy zauważam pewną postać. Zgarbiony mężczyzna, z czupryną czarnych włosów siedzi na ławce i patrzy na swoje dłonie. Staję jak wmurowana i obserwuję go. Dawno nie czułam tak wielkiego przypływu inspiracji. Klękam na wilgotnym chodniku i w pośpiechu wyjmuję z torby szkicownik i ołówek z grafitu. Niczym małe dziecko skradam się odrobinę bliżej i schodzę z środka bruku. Rzucam torbę na ziemię i siadam na niej, poprawiając przy okazji czarną spódnicę w misterne czarne wzory.
Zaczynam rysować. Powoli bezkształtna bryła, zaczyna mieć sens. Nadaję kształt jego głowie, zgarbionym plecom i poświęcam dużo uwagi włosom. Skupiłam się na kawałku twarzy widzianym z mojej perspektywy. Podniosłam głowę i zamarłam. Moja postać zniknęła. Szła chodnikiem, odwrócona do mnie plecami. Zrywam się do biegu, łapię w pośpiechu torbę i resztę rzeczy. Biegnę za nim słysząc jak moje staromodne buty na obcasie postukują na chodniku. To był zły pomysł, teraz to wiem.
Dobiegam do niego i zdyszana zastępuję mu drogę. Czas poprawić kondycję. Dredy wyplątują mi się z dużego koka na głowie, zaczynam się zastanawiać czy to wszystko to był dobry pomysł. Napotykam jego zdziwione spojrzenie i jak najszybciej chcę wyjaśnić sytuację.
- Bardzo pana przepraszam! Chodzi o to, że siedział pan tam wcześniej na, o tamtej ławce - wskazuję palcem - i chciałabym zapytać czy może pan tam wrócić i siąść w takiej samej pozycji?? -
Facet patrzy na mnie jak na idiotkę. Ale po chwili marszczy brwi i pyta
- A to w jakim celu? - jego głos jest niski, melodyjny i zapiera mi dech w piersiach. Patrz na mnie oczami w kolorze czekolady, a ja zapominam języka w gębie.
- O ile to panu nie przeszkadza i proszę się tylko nie denerwować! - dodaję na zaś. - Jak pan tam tak siedział, to to dla mnie wyglądało tak nadzwyczajnie, że aż musiałam pana narysować. - Widzę jak jego twarz łagodnieje, a na ustach błąka się uroczy uśmiech. - A teraz pan wstał, a ja z pamięci nie dokończę tego rysunku. Więc o ile ma pan chwilę czasu, to byłabym dozgonnie wdzięczna za pomoc! - uśmiecham się szeroko, najładniej jak umiem. Widzę jak ocenia mój strój, który pozostawia niestety wiele do życzenia. Bowiem mam na sobie szarą kurtkę, pod szyją granatową chustę w indyjskie wzory, czarną rozkloszowaną spódnicę i o zgrozo! rajstopy w czarno-żółte paski.. a do tego zabytkowe buty na kilkucentymetrowym, obcasie.
Uśmiecha się do mnie i mówi
- Mógłbym zobaczyć ten rysunek? -
A ja ledwo oddycham. Tonę w jego spojrzeniu i uśmiechu, tak jakbym była gówniarą, do której jakiś podrzędny casanova puszcza oko uśmiechając się obleśnie. Potulnie kiwam głową i podaję mu szkicownik, znajdując odpowiednią stronę.
Ogląda go uważnie, a tymczasem ja zajmuję się moimi włosami, związując ich część w mały kucyk z tyłu głowy. Resztę zostawiam luźno.
Mężczyzna zwraca mi szkicownik i o dziwo uśmiecha się z uznaniem.
- Ma pani talent. -
- Gdzież talent.. i w ogóle to Luisa - podaję mu dłoń, która jak zwykle upaprana jest w farbie...
- Brian. - mówi cicho. - Nadal chce mnie pani rysować, czy już nie? -

Ustawiłam go w tej samej pozycji i zabroniłam się uśmiechać. Przyszło mu to zadziwiająco trudno, co dla mnie było zaskoczeniem. To właśnie jego smutek, tak bardzo mnie ujął.
Ja usiadłam w tym samym miejscu co wcześniej i co chwila wołałam do niego by przestał się tak serdecznie śmiać lub kręcić głową.  W rzeczywistości nie chciałam by przestawał, bo jego śmiech i każdy nawet najmniejszy gest był nieziemski. Od razu zaczynałam się rumienić. Ale cóż, trzeba być profesjonalnym.
Jako, że Brian był chętny do współpracy i pomimo tego, że wciąż gadał i śmiał się, po godzinie skończyłam rysunek. Dorobiłam tło w postaci drzew i kawałka stawu. Cały efekt, powalił nawet mnie. Już dawno nie zrobiłam tak dobrego rysunku, a jego reakcja uskrzydliła mnie jeszcze bardziej.
- O kurwa... nigdy nie widziałem, żeby ktoś coś takiego zrobił. Czuję się zaszczycony, że to ja.  - uśmiechał się szeroko.
- Myślę, że to tylko i wyłącznie sprawka obłędnego modela i scenerii.  - poczułam, że się czerwienię. A potem zdałam sobie sprawę z tego, która jest godzina.
- O nie... - mówię w szoku. Usłyszałam jak przestaje się śmiać i patrzy na mnie zdziwiony.
- Coś się stało? - pyta.
- Stanie się jeśli nie będę w mieszkaniu za 10 minut. - zebrałam swoje rzeczy i zaczęłam biec w stronę bramy parku, zapominając o tym, że on tam stoi.
- Hej poczekaj! - krzyczy. Wtedy przytomnieję i zatrzymuję się. Podbiegam do niego, a on do mnie.
- Bardzo ci dziękuję za to popołudnie. Rysunek zachowam dla siebie, o ile nie masz nic na przeciw. Bardzo, bardzo miło było cię poznać.  - i wbrew wszystkiemu przytulam go szybko, a on momentalnie oddaje uścisk.  - Żegnaj Brian. - dobrze wiem, że już nigdy go nie zobaczę. Biegnę z torbą zawieszoną na jedno ramię w stronę bramy. I nie zdaję sobie sprawy, że on, stojąc tam, wypowiada moje imię tak, jakby było modlitwą.

 - Moje życie stało się pasmem nieszczęść. Czułem, że wszystko dzieje się obok mnie, jakbym został wyrzucony z gry i kazano mi czekać na następną partię. A ja nie miałem pewności, czy druga szansa będzie mi dana. Myślałem tak cały czas. Nawet zdecydowałem się pójść na terapię, bo nie miałem siły radzić sobie ze wszystkim sam. Przyjaciół nie chciałem obarczać swoimi problemami, bo wiedziałem, że i bez tego jest im ciężko. Myślałem tak cały czas, do momentu aż pewnego dnia nie zaczepiła mnie  pewna dziewczyna z dredami, prosząc o nietypową rzecz. Wtedy to wszystko się zmieniło. Na początku myślałem, że robi sobie ze mnie jaja. Miałem ją odprawić po chamsku, ale wtedy coś mnie tknęło. Coś co zobaczyłem w jej oczach. To była nadzieja. I tamtego dnia, dziewczyna z pasiastymi rajstopami, dała mi siłę. Siłę do tego by walczyć o to co kocham i o to co moje. Ona dla mnie stała się symbolem nadziei. Myślę, że gdybym wtedy jej nie spotkał, nie byłoby mnie tutaj.  Dzięki, że chciałeś mnie wysłuchać. - uśmiechnął się szeroko do prowadzącego.
- To ja dziękuję! A ze mną rozmawiał Synyster Gates.

"Żad­na noc nie może być aż tak czar­na, żeby nig­dzie nie można było od­szu­kać choć jed­nej gwiaz­dy. Pus­ty­nia też nie może być aż tak bez­nadziej­na, żeby nie można było od­kryć oazy. Pogódź się z życiem, ta­kim ja­kie ono jest. Zaw­sze gdzieś cze­ka ja­kaś mała ra­dość. Is­tnieją kwiaty, które kwitną na­wet w zimie."
Phil Bosmans




piątek, 21 marca 2014

2.

A więc tak moje drogie kochane dziewczyny!
Chciałabym się z Wami podzielić historią napisaną przeze mnie, dla mojego przyjaciela. (to taki trochę nieudany eksperyment urodzinowy)
Pojawi się maleńka wzmianka o Brianie., ale będzie on postacią nic nie wnoszącą do opowiadania.
I przyznam się, że napisałam to natchniona opowieścią Ver. :)

Moja praca to badanie trupów.  Sprawdzam jak zginęli. Co ich zabiło lub kto. Miałam być pisarką. Teraz badam zwłoki. Moje życie to jeden wielki błąd. Minęłam się zupełnie z celem…

Siedzę przy biurku i czekam na chwilowy przebłysk inteligencji. Na jakikolwiek znak, że nadal mam mózg, że nie został on wyssany przez policyjne raporty i akty zgonów. Wszyscy ludzie z mojej branży próbują rozwikłać zagadkę tajemniczego mordercy, który grasuje po ulicach naszego miasta. A ja próbuję usprawiedliwiać to co znalazłam. Próbuję sobie tłumaczyć, że to nie prawda, że to nie możliwe. Czekam na logiczne wyjaśnienie mojej chwilowej słabości. Wciąż czekam. Ale w przypływie bezsilności rzucam wszystko w kąt, gaszę lampkę i idę do sypialni. Nie zapalając światła, rozbieram się do bielizny i wślizguję pod kołdrę, obok śpiącego już mężczyzny. Mojego męża.

Każdy dzień jest taki sam. Wstaję rano, robię śniadanie, budzę Briana. Wszystko robię mechanicznie. Jakbym została odgórnie zaprogramowana do monotonnego życia. Nic się nie zmieni dopóki morderca nie zostanie złapany.  A najgorsze jest to, że ja prawdopodobnie wiem kim on jest.
Brian i ja jemy śniadanie w ciszy. Cieszy mnie fakt, że okazuje mi wsparcie przez milczenie. Na koniec naszego porannego aktu akceptacji całuje mnie mocno w usta i klepie lekko w pośladek, życząc mi powodzenia. Uśmiecham się do niego lekko i wychodzę z domu kompletnie ubrana. Półgodzinna jazda do miejskiego prosektorium, delikatnie mnie uspokaja. Wysiadam z auta i dokładnie sprawdzam zamki. Licho nigdy nie śpi.
Wnętrze budynku mogłoby napawać lękiem każdego. Jest idealnym odpowiednikiem miejsc w, których kręci się filmy mające sprawiać, że ludzie krzyczą: „Nie idź tam!”
Na przekór temu wszystkiemu,  idę w stronę sali w, której znajdują się ciała ostatnich ofiar seryjnego mordercy.  W ostatnim momencie skręcam w prawo i wchodzę do niewielkiego pokoju dla lekarzy.  Zakładam biały kitel i związuję swoje długie włosy w koński ogon na czubku głowy. Następnie zakładam chirurgiczne rękawiczki i wchodzę do pomieszczenia z ciałami bocznym wejściem.  Pokój jest niewielki, a na samym jego środku stoją dwa aluminiowe stoły na kółkach. Na nich leżą ukryte pod białymi płachtami zwłoki. Przy jednym ze stołów stoją dwaj mężczyźni. Podchodzę do nich i bez słowa kiwam głową. Chwytam za brzegi materiału i odchylam je do połowy ciała. Obraz który obserwuję, potwierdza moje najgorsze przypuszczenia. Pokiereszowane zwłoki młodej kobiety, pokryte są tatuażami, a ich główny motyw to ptaki i kwiaty.
Godzinne śledztwo kończą z marnym skutkiem. Oni, ponieważ ja wiem kim jest morderca. Jako, że wciąż nie potrafię w to uwierzyć, przestaję myśleć logicznie. Wybiegam z budynku i słyszę tylko echo swoich kroków. Wsiadam do samochodu i kieruję się w miejsce do, którego drogę znam doskonale.
Półgodzinna jazda odrobinę studzi mój zapał i żal. Ale w momencie gdy podjeżdżam pod niewielki biały dom, oddalony pół kilometra od najbliższych śladów cywilizacji, budzi się we mnie złość. Cały czas mam nadzieję, że się mylę. Chcę aby to wszystko okazało się tylko psikusem mojego zmęczonego mózgu. Ale nie dowiem się tego jeśli się z nim nie spotkam.
Staję pod drzwiami i niepewnie dzwonię dzwonkiem. Słyszę jak podchodzi do drzwi i otwiera je powolnym ruchem. Stoi przede mną i patrzy unosząc jedną brew.
- Czemu nie włazisz? -
- Postanowiłam być kulturalna. – spoglądam na niego spod zmrużonych powiek.
- W takim razie zapraszam. – odsuwa się robiąc mi miejsce i kłania się w prześmiewczym geście.
Łapię go za przegub i nie zdejmując butów wchodzę do środka. Nie mówi nic i pozwala mi się prowadzić. Kieruję się do salonu i popycham go na kanapę. Staję w bezpiecznej odległości i wyjmuję telefon z kieszeni.  On wciąż patrzy na mnie z niewzruszoną miną. Zawsze zastanawiało mnie to, w jaki sposób udaje mu się tak sprawnie maskować to co czuje. 
- Wytłumaczysz mi w końcu o co chodzi? – pyta przełamując ciszę.
- To ja będę zadawać pytania. Ty masz mówić zgodnie z prawdą. – mówię zimno. 
Widzę jak bezczelnie wzrusza ramionami i zakłada nogę na nogę. Młodzieńczy nawyk.
- Gdzie byłeś w nocy z 18 na 19 marca? -
Widzę jak mruży oczy i przejeżdża językiem po przednich zębach. Zawsze tak robi gdy kogoś o coś podejrzewa.
- Byłem w domu. Najprawdopodobniej spałem. – uśmiecha się przebiegle.
Patrzę na niego morderczym wzrokiem. Zamierzam powiedzieć mu wszystko, a następnie grać na zwłokę i liczyć na to, że posiłki się nie spóźnią.
- To dziwne…bo mamy kilku świadków, którzy widzieli cię w miejscu gdzie znaleziono ciało pierwszej ofiary naszego sławnego mordercy. -
Oczy mu rozbłysły. Zamyka je i przeciera dłońmi twarz.
- O co ty mnie osądzasz co? – mówi ze złością.
- Po prostu powiedz gdzie byłeś! – krzyczę.
Patrzy na mnie z nienawiścią, której nigdy u niego nie widziałam. Teraz zyskuję pewność, że morderca i mój przyjaciel, to jedna osoba. 
- Przykro mi skarbie…nic ci nie powiem. – mówi z triumfem.
W oddali słyszę wycie syren. Wyciągam z tylnej kieszeni policyjną odznakę i unosząc pewnie głowę mówię.
- Daisy aresztuję cię pod zarzutem wielokrotnego morderstwa.
Minął miesiąc od kiedy morderca został zdemaskowany i złapany, a tydzień od kiedy przyznał się do postawionych mu zarzutów. Łącznie zabił piętnaście osób. Prawie każda z jego ofiar zginęła w inny sposób. Trzy kobiety zginęły poprzez wyjątkowo głębokie poderżnięcie gardła. Dwóch mężczyzn zostało oskalpowanych. Siedem osób zostało uduszonych, a trzy zostały otrute.
Każda z ofiar miała charakterystyczny tatuaż.
Stoję przed lustrem i nakładam zielony cień na powieki. Dzisiaj dzień egzekucji mojego przyjaciela. Postanowiłam przyjść ubrana jak najdziwniej. Nie dla bestii którą się stał, lecz dla delikatnego chłopaka, którego znałam.
Maluję usta na czerwono i poprawiam czarny gorset. Wychodzę z łazienki i zakładam glany. Następnie przykrywam głowę czarnym dużym kapeluszem.  Przeglądam się w lustrze, a na moich umalowanych ustach, mimo woli pojawia się uśmiech. Zielona spódnica do kolan, gorset, a na to skórzana kurtka.  Całość dopełniają ciężkie buty i duży kapelusz. Śmieję się w duchu. Pani policjant i poważny strój na egzekucję seryjnego mordercy. Wychodzę z domu zamykając drzwi na klucz.
Przed budynkiem prosektorium czeka na mnie Veronica. Jej strój, też ma wiele do życzenia. Wygląda co najmniej komicznie, ale o to właśnie chodziło.
- Gotowa? – pyta gdy do niej podchodzę.
- Taaaa-  odpowiadam mało inteligentnie, by nie zdradzać, że nie chcę tam wejść. Gdybym powiedziała normalnie, wyczułaby jak bardzo drży mi głos.
Wchodzimy do pomieszczenia w którym zgromadziło się kilkanaście osób. Ludzie patrzą na nas unosząc brwi, ale po chwili odwracając wzrok w kierunku głównej atrakcji. Egzekucji.
Barczysty mężczyzna o śniadej cerze zaczyna czytać akt oskarżenia. Wszyscy wstają, a ja i Veronica podchodzimy do szklanych drzwi i obserwujemy jak przypięty pasami do krzesła Daisy słucha z niewzruszoną miną okrutnych słów. Nagle odwraca wzrok od ściany i patrzy prosto na nas. Lewy kącik jego ust podnosi się ledwo widocznie. W oczach widać tęsknotę.
Mężczyzna kończy czytać pismo. Do niewielkiej izolatki w której zamknięty jest Daisy wchodzi trójka ludzi w białych, lekarskich fartuchach.  On wciąż patrzy na nas.
Szturcham ramieniem Veronicę, na znak, że już czas. W tym samym czasie podnosimy do ust trzy palce lewej dłoni, wskazujący, środkowy i serdeczny w geście, który na pewno jest mu dobrze znany. Prostujemy ręce.  Następnie przez kilka sekund obserwujemy zdziwienie i podziw na jego twarzy. Otwiera szeroko oczy i patrzy na truciznę powoli wpływającą do jego żył przez plastikową cienką rurkę. Następnie ostatni raz krzyżujemy spojrzenia. Łapię Veronicę za rękę i razem wychodzimy z pomieszczenia.

PS: Gest, który wykonały bohaterki to forma pożegnania bliskiej osoby. Zaczerpnięty z Igrzysk Śmierci.

sobota, 22 lutego 2014

1.

Witam po krótkiej przerwie. :)

Siedział przy biurku w swoim ciasnym apartamencie i próbował pisać. Usłyszał jak ktoś tłucze się do drzwi.
Wstał i zawołał.
- Kto tam?
- Otwórz! - krzyknęła osoba za drzwiami, której głos rozpoznałby wszędzie.
Natychmiast przekręcił zasuwę i szarpnął za klamkę. Dziewczyna bez zbędnych słów wbiegła do pokoju i usiadła na krześle przy biurku. Patrzyła na nią wyjątkowo zdziwiony i odrobinę zmieszany.
- Co ty tutaj robisz? - powiedział z szeroko otwartymi oczami.
Patrzyła na niego skruszona. Ale wyraz jej twarzy jak zwykle był stanowczy.
- Nie wytrzymałabym tam dłużej! Nie dość, że jest nudno, to jeszcze ciągle mnie kłują! -
Tym razem był zszokowany. Dziewczyna w zaawansowanym stadium nieuleczalnej choroby, ucieka ze szpitala. Do niego.
- Zwariowałaś? - wykrztusił. - Jesteś chora. Masz się tam leczyć i walczyć o życie, a nie non stop uciekać i tak bardzo się narażać! Nie wierzę, że jesteś aż tak nieodpowiedzialna... - kręcił głową w niedowierzaniu i smutku. Obserwował jak dziewczyna z naburmuszoną miną wstaje z krzesła i rzuca się na łóżko, odwracając do niego plecami. Maszerował przez chwilę w tę i z powrotem po pomieszczeniu. Potarł dłońmi twarz i podszedł do łóżka z drugiej strony. Położył się obok niej i prawą ręką dotknął jej twarzy.
- Sue...ja się po prostu o ciebie boję. -
- Dlaczego? - zapytała dziwnym tonem. - dobrze wiesz, że i tak umrę. Pogodziliśmy się z tym. Ja po prostu..chcę spędzić z tobą te ostatnie chwile. -
Zdawał sobie sprawę z jej gównianego położenia. Umierała. I to wyjątkowo szybko. Ale pomimo tego, że od początku przygotowywali się na najgorsze teraz gdy to usłyszał...boleśnie zakuło go serce. Dlatego, że ją kochał. A wizja spędzenia reszty życia bez niej...wydawała mu się kiepskim żartem.
Wyciągnął lewą rękę i położył ją na jej wąskiej talii. Dziewczyna przysunęła się do niego i wtuliła twarz w jego pierś. Podkurczyła nogi i teraz w jego ramionach wydawała się jeszcze bardziej krucha.
Była osobą niskiego wzrostu, szczupłą z długimi zgrabnymi nogami. Jej włosy sięgały ramion i miały ciemnobrązowy kolor. Twarz była delikatna, nie skażona żadnymi bliznami. Miała pełne, doskonale wykrojone usta i zgrabny nos. Jej oczy miały intensywnie zielony kolor, a rzęsy były długie i ciemne. Była piękna, ale nie pokochał jej tylko przez pryzmat urody. Dla niego była krystalicznym źródłem dobra. Jedyną osobą, której ofiarował całe swoje serce. A świadomość, że będzie musiał się z nią pożegnać na zawsze, odbierała mu oddech.
- Opowiedz mi o swoich planach na przyszłość... - wyszeptała cichutko.
Zaśmiał się delikatnie i przyłożył swoje czoło do jej czoła.
- A więc...zamierzam sprawić, że mój zespół będzie najlepszym metalowym zespołem. A teraz najlepsze... - uśmiechnął się szeroko. - wyprawić dla ciebie najlepszą imprezę pogrzebową na świecie.  - westchnął teatralnie, a potem obydwoje się roześmiali.
- Wiesz - zaczęła delikatnie. - chciałabym, żebyś po mojej śmierci sobie kogoś znalazł. Żebyś był szczęśliwy i spędził z nią resztę życia. -
Spojrzał na nią i uniósł wysoko brwi.
- Skarbie, oczekujesz tego od osoby, która umrze przed trzydziestką?  Zostało mi tylko cztery lata więc muszę intensywnie szukać. -
Spojrzeli na siebie. Jimmy uniósł jej podbródek dwoma palcami i złożył czuły pocałunek na jej wargach. Dziewczyna uśmiechnęła się, a następnie odwróciła do niego plecami, a on przyciągnął jej drobne ciało jeszcze bardziej do siebie i otoczył ramionami. Niedługo potem zasnęli spokojnym snem.

Tydzień później...
Siedział w miękkim fotelu wpatrzony w śpiącą na łóżku dziewczynę otoczoną falami pierzyn. Była godzina 20:00, a tego samego dnia, gdy byli razem w szpitalu lekarz wypowiedział słowa, których James nigdy nie zapomni:
- Przykro mi... Nie ma już ratunku. - Dwie godziny po wyjściu ze szpitala, Sue usiadła na łóżku i spojrzała na niego oczami pełnymi łez mówiąc:
- Jestem coraz bardziej senna Jimmy... Chciałabym umrzeć we śnie. - oparła głowę na jego ramieniu.
Poczuł jak wstrząsa nim dreszcz. Chwycił dziewczynę jedną ręką pod kolana, a drugą w talii i posadził sobie na nogach. Zamknął ją w niedźwiedzim uścisku i poczuł jak łzy spływają po jego policzkach. Zacisnął mocno powieki i zaczął delikatnie kołysać się w przód i w tył.
- Ciii.. Skarbie, będzie dobrze. - uspokajał ją, choć te słowa spowodowały tylko kolejną falę łez.
Po chwili wstał z bezwładną dziewczyną na rękach i położył ją na łóżku, a następnie otulił kołdrą. Złapała go delikatnie za rękę i powiedziała pełnym miłości szeptem:
- Choćby nie wiem co  się stało Jimmy, pamiętaj, że cię kocham i zawsze będę. Nie ważne gdzie będziesz. Będę nad tobą czuwać kochanie. - uśmiechnęła się lekko.
Ścisnął delikatnie jej zimną dłoń i usiadł na podłodze obok łóżka.
- Kocham cię Sue... - szeptał całując z namaszczeniem każdy jej palec, a dziewczyna powoli zamykała powieki.
Był zbyt zdenerwowany by zasnąć. Siedział koło łóżka przez całą noc, a nad ranem przeniósł się na fotel przy oknie. Spalił papierosa i wstał. Patrzył na nieruchomą twarz swojej ukochanej. Wyglądała jak alabastrowa rzeźba. Przewidział ten moment i myślał, że jest na niego przygotowany, ale pomimo tego poczuł, że jego dolna warga zaczyna się trząść. Przyłożył pięść do ust i przełknął łzy.
Powoli podszedł do łóżka i chwycił jej maleńką, zimną dłoń.
- Sue... - powiedział łamiącym się głosem. - Nie opuszczaj mnie! - zawył.
Uklęknął przy łóżku i pocałował wierzch jej dłoni. Łzy spływały mu po policzkach i ciekły po szyi. Złapał ją delikatnie za ramię i potrząsnął nim.
Nie otrzymał żadnej reakcji.
Po chwili wyciągnął telefon i wybrał numer przyjaciela.
- Jimmy? - zapytał cicho Brian.
- Potrzebuję cię Bri. - załkał.
Po tych słowach rozłączył się. Brian przyjechał dziesięć minut później.

3 lata później...
28 grudnia 2009r.

Od śmierci Sue minęły trzy lata. Radził sobie z tym wszystkim nadzwyczaj dobrze. Przynajmniej tak by się mogło wydawać. Prawdą było to, że każdego dnia o niej myślał. Tak bardzo mu jej brakowało, tak wiele dla niego znaczyła i tak bardzo mocno ją kochał.
Wszystko co robił było automatyczne. Nawet gra. Stała się dla niego pracą, obowiązkiem. A on nie potrafił odnaleźć w niej dawnej pasji. Bolało go to, że nie mógł sobie poradzić, a jednocześnie było mu to obojętne. Był cieniem dawnego siebie. I widział tylko jedno rozwiązanie.
Leżał na łóżku z butelką wódki w dłoni. Wpatrywał się w sufit, a z kącików oczu ciekły mu pojedyncze łzy. Miał rozchylone wargi i wydawał z siebie niezidentyfikowane jęki. Pół godziny temu zażył dużą dawkę leków. Stanowczo zbyt dużą by wszystko skończyło się dobrze.
("Źle mi tak bez Ciebie")
Miał wrażenie, że zaczynają działać. Wypuścił z dłoni butelkę, która upadła z tępym odgłosem i słyszał jak jej zawartość wylewa się na podłogę. 

("Czas upływa jak sen")
Zaczął szybko mrugać, bo obraz stawał się coraz mniej wyraźny. Nagle podniósł się gwałtownie, zakrywając jedną ręką usta, a drugą położył na brzuchu ściskając go boleśnie.  Przez chwilę tłumił mdłości. Gdyby teraz zwymiotował, cały plan poszedłby na marne. Oddychał głęboko, a po kilku minutach położył się z powrotem.
("Lecz nie wrócisz, już wiem")
Zaczęło mu się kręcić w głowie. Zamknął delikatnie oczy i zobaczył jakiś niewyraźny kształt przybierający powoli postać kobiecej twarzy. Z zielonymi oczami, kasztanowymi włosami i pięknym szerokim uśmiechem.
- Moja Sue... - szepnął

A kąciki jego ust delikatnie drgnęły i powędrowały w górę.
(" I przez życie tylko z Tobą, tylko z Tobą iść.")


PS: Zdania napisane małą czcionką to fragmenty piosenki Czesława Niemena pod tytułem "Wiem że nie wrócisz".